Dla PiS jako obrońcy polskiego narodu obowiązuje dewiza „Rodzina ponad wszystko”. W rozumieniu tej partii rodzina ma jednak funkcjonować wyłącznie według wyznaczonych przez nią zasad.
Na początku naszego pierwszego spotkania katechetycznego mówiłem o zdjęciu dłoni dziewczynki z Biesłanu w Północnej Osetii. W niedzielę 19 września 2004 roku to samo L’Osservatore Romano opublikowało zdjęcie samej dziewczynki, i to w takim ujęciu, że trzyma ona w rękach owo słynne zdjęcie swojej własnej dłoni z krzyżykiem. Okazało się, że dziewczyna przeżyła, miała
Miłość ponad wszystko (1999) - Ellen i Brian Young są znakomitym małżeństwem. Do pełnego szczęścia brakuje im tylko dziecka. Niestety, ich córeczka nie przychodzi na świat z łatwością.
Marco - Bóg ponad wszystko - Countdown to the Kingdom. Dlaczego Marco Ferrari? W 1992 roku Marco Ferrari zaczął spotykać się z przyjaciółmi, aby odmawiać Różaniec w sobotnie wieczory. 26 marca 1994 r. Usłyszał głos „Synu, pisz!” „Marco, drogi synu, nie bój się, jestem [twoją] Matką, pisz dla wszystkich twoich braci i
Rodzina ponad wszystko! W minionym tygodniu Żyrafki rozmawiały i opowiadały o swoich rodzinach. Na początku każdy wymienił jej członków, przedstawił ich i policzył. Następnie wykonały drzewo genealogiczne ze zwróceniem uwagi na kolejne pokolenia tj. dziadkowie, rodzice, dzieci.
Ponad połowa użytkowników to osoby w wieku 18-34 lat, natomiast reszta to osoby od 17 roku życia. Kaluch to "specjalista ds. GTA". Wie o grze prawie wszystko i dzieli się tą wiedzą ze
Rodzina to rodzina ️ Ponad 50 tysięcy dzieci w Polsce żyje w tęczowych rodzinach – w rodzinach osób LGBTQ+. Polskie prawo ich nie widzi i nie słyszy,
Fraza: tatuaz w internetowym sklepie Empik.com. Przeglądaj tysiące produktów, zamów i skorzystaj z darmowej dostawy do salonów Empik w całej Polsce! empikfoto.pl empikbilety.pl EmpikGO Papiernik Kontakt Pomoc Biznes Aplikacja mobilna Empik Pasje Empik Premium Zostań sprzedawcą
Donald Tusk świętuje Dzień Dziadka. Donald Tusk na swoim profilu na Instagramie publikuje wiele treści związanych z pracą. Czasem pokazuje też smaczki ze swojego życia prywatnego i to one budzą najwięcej emocji. Ostatnio były premier udostępnił zdjęcie, na którym nosi swoją wnuczkę. "Dzień Dziadka…". – napisał w poście.
Dla nich rodzina jest na pierwszym miejscu i pomimo blichtru oraz blasku fleszy nigdy nie rezygnują z rozpieszczania swoich dzieci lub sprawiania, by rodzice czuli się kochani. 12 gwiazd, które stawiają rodzinę ponad wszystko / Jasna Strona
YmtIwY. ONS Podczas premiery filmu "Jeż Jerzy" wszyscy byli mocno zdziwieni, bo Bogusław Linda ukrywał coś za kołnierzykiem. Jak widać na zdjęciu wygląda na to, że aktor zrobił sobie tatuaż! Aktor często poprawiał kołnierzyk koszuli, jakby chciał zwrócić uwagę na nową ozdobę. Szkoda tylko, że nie odsłonił większej części tatuażu, abyśmy mogli go zobaczyć w całości. Trudno ocenić, co przedstawia, ale miejmy nadzieję, że następnym razem aktor zdecyduje się pokazać go w pełnej krasie. Jak myślicie, co Linda sobie wytatuował? Czekamy na propozycje! pijavka East News Córka Bogusława Lindy zachwyciła na premierze „Psy 3”. Aleksandra Linda to prawdziwa gwiazda! Córka Bogusława Lindy zachwyciła na premierze „Psy 3”. Aleksandra Linda to prawdziwa gwiazda! Na premierze filmu "Psy 3" w reżyserii Władysława Pasikowskiego nie mogło zabraknąć Bogusława Lindy , który pojawił się w towarzystwie swojej córki Aleksandry. Aktor chętnie pozował na ściance, a potem zaprosił do siebie córkę. Aleksandra Linda prezentowała się jak prawdziwa modelka i zachwyciła swoją stylizacją. Zobaczcie! Aleksandra Linda zachwyca na czerwonym dywanie! 28-letnia Aleksandra Linda idzie w ślady znanych rodziców . Na co dzień jej życie związane jest z modelingiem, ale swoich sił próbuje też w aktorstwie. Film "Psy 3" jest trzecim, w którym miała okazję zagrać. Wcześniej na wielkim ekranie mogliśmy ją zobaczyć w "Totem" oraz "Diablo. Wyścig o wszystko". Tym razem na premierę Aleksandra Linda założyła odważną suknię z dekoltem sięgającym aż do pępka. Czarna, długa kreacja prezentowała się doskonale i widać, że córka gwiazdora może pochwalić się doskonałą figurą. Sami spójrzcie! Widać, że Bogusław Linda jest dumny z córki! Na premierze filmu "Psy 3" pojawiła się też Lidia Popiel, mama Aleksandry Lindy. Bogusław Linda tłumaczy, dlaczego nazwał Łódź "miastem meneli". Ale nie przeprasza Bogusław Linda tłumaczy, dlaczego nazwał Łódź "miastem meneli". Ale nie przeprasza Bogusław Linda publicznie wytłumaczył się ze swoich niefortunnych słów. Aktor kilka dni temu w wywiadzie dla Gazety Wyborczej powiedział, że Łódź to "miasto meneli". Po tych słowach w mediach zawrzało! Jak skomentował całą sprawę Linda? Bogusław Linda tłumaczy się z "miasta meneli" Nic dziwnego, że aktor postanowił zabrać głos - jego wypowiedź wzburzyła nie tylko środowisko show-biznesu. Słowa Bogusława Lindy skomentowały władze miasta oraz sami mieszkańcy. Wszyscy ubolewali, że takie słowa mogły paść z ust znanego i cenionego aktora. Linda wytłumaczył się ze swojej wypowiedzi w mediach: Nie uważam, że kogoś obraziłem. To zdanie było wyjęte z kontekstu. Chciałem tylko powiedzieć, że żal mi ludzi, którzy stracili pracę z powodu upadku łódzkiej wytwórni filmowej. Że nie ma już kultury w Łodzi i to mnie boli. Spędziłem tu pół wieku. Kocham to miasto tak samo jak wy - cytuje Lindę TVN24. Aktor na konferencji, zorganizowanej na zakończenie zdjęć do filmu, w którym gra główną rolę podkreśli także, że "nie ma za co przepraszać". Jak oceniacie postawę aktora? Zobacz też: Prezentacja książki "Zły chłopiec": Bogusław Linda i Magda Umer [FOTO] Bogusław Linda ONS Bogusław Linda oskarża TVN o manipulacje: Sami namalowali na murze "Je..ć Lindę" i pokazali to! Bogusław Linda oskarża TVN o manipulacje: Sami namalowali na murze "Je..ć Lindę" i pokazali to! Bogusław Linda krytykuje TVN! Aktor, który kilka miesięcy temu wywołał spore zamieszanie stwierdzając w jednym z wywiadów, że Łódź to "miasto meneli", opowiedział o manipulacji, jakiej mieli dopuścić się dziennikarze stacji TVN. W jednym z materiałów mieli bowiem pokazać, jak mieszkańcy Łodzi zareagowali na słowa Bogusława Lindy. Aktor w rozmowie z magazynem "Newsweek" oskarża stację, że jej pracownicy napisali na murze obraźliwy napis, a w materiale stwierdzili, że to łodzianie. Zdaje się, że to kochany TVN sobie zaszalał. Był na przykład taki napis na murze: „Je..ć Lindę i Legię". Ze swastyką. Tego nie mogli pokazać, więc kilkadziesiąt metrów dalej sami namalowali: "Je..ć Lindę" - i to pokazali. Nie chciało mi się wierzyć, że można tak manipulować. Okłamać wszystkich dla kasy, oglądalności. Wymyślili na mój temat całą fabułę i ogłosili, że to dokument- zarzuca manipulację Bogusław Linda. Myślicie, że stacja TVN odpowie na zarzuty Bogusława Lindy ? Zobacz także: Filip Chajzer zapytał mieszkańców Łodzi „miasta meneli” o Bogusława Lindę. "Ma tu pojechane, że hej" Bogusław Linda krytykuje stację TVN. Czy stacja odpowie na zarzuty aktora? Małgorzata Rozenek-Majdan Ślub od pierwszego wejrzenia Trendy w koloryzacji włosów na wiosnę i lato 2022. Te odcienie robią mocne wrażenie Dopamine dressing to najgorętszy trend sezonu. Obłędną koszulę w stylu Małgorzaty Rozenek-Majdan kupisz w Sinsay za 39,99 Klaudia Halejcio w najmodniejszych spodniach tego lata. Podobne kupisz w Sinsay za 35 zł Urszula Jagłowska-Jędrejek Anna Lewandowska w modnym swetrze ponad tysiąc złotych. W Sinsay kupisz podobny za 50 złotych! Aleksandra Skwarczyńska-Bergiel Najmodniejsze buty na wiosenno-letni sezon. Te modele ma w szafie każda it-girl
Trzykrotny mistrz świata i główny faworyt do zdobycia kolejnego tytułu. Najlepszy zawodnik ostatnich sześciu lat. Szalony, ale profesjonalny. Uzależniony od adrenaliny i… domowego spokoju. Pewny siebie, wręcz arogancki, potwierdzający jednak swe słowa na torze. Tai Woffinden jest niekwestionowaną gwiazdą żużla. Dziś rozpocznie walkę o obronę swojego ubiegłorocznego mistrzostwa świata.*Nie trzeba czytać, żeby jeździćDorastał w australijskim Perth. Jako dzieciak uprawiał taekwondo, podobno nawet doszedł do czarnego pasa. Porzucił je jednak, gdy odkrył żużel. To stało się zresztą przypadkowo. Najpierw zaczął trenować na motocrossie, a dopiero potem postawił na czarny sport, bo dostrzegł w garażu motocykl żużlowy. Miał wówczas 12 lat. Jak wspominał – jeździł w weekendy, szybko stało się to dla niego sposobem na spędzenie czasu z rodziną. Bo mama i tata towarzyszyli mu na każdych kolejnych zawodach. Z czasem okazało się, że ma spory talent i może myśleć o zrobieniu kariery.– Gdy tylko skończyłem 15 lat, moi rodzice się spakowali i wyjechaliśmy z powrotem do angielskiego Scunthorpe [tam Tai się urodził – przyp. red.], żebym mógł zostać profesjonalistą. Żyliśmy w przyczepie kempingowej, wszystkie pieniądze przeznaczone były na żużel. To była duża zmiana. Jednego dnia byliśmy na plaży w Perth, a drugiego w mroźnej Anglii, mieszkając w przyczepie. […] Jako dzieciak myślałem, że przenosiny do Europy brzmią niesamowicie, dużo fajniej od codziennego wychodzenia na plażę. Teraz rozumiem, że w Perth miałem się naprawdę dobrze i dostrzegam, jakie miałem szczęście. Ale niczego bym nie zmienił. Jestem wdzięczny moim rodzicom za ich poświęcenie – Tai ma kilka samochodów i domy zarówno w Anglii, jak i w Australii. To najlepszy dowód na to, że wyjazd sprzed kilkunastu lat się opłacił. Tym bardziej, że gdyby nie to, Woffinden wiódłby pewnie zupełnie inne życie. Nie tylko dlatego, że z dala od sporej dawki adrenaliny, ale i dlatego, że z nauką nie było mu do końca po drodze. Został wydalony ze szkoły w Australii, gdy miał 15 lat, bo „nie lubiłem jej, nie uczyła mnie niczego przydatnego, więc rzadko tam bywałem”. Gdy już się w niej pojawiał, regularnie dostawał nagany i zawieszenia. Sam przyznawał, że gdyby nie żużel, to pewnie układałby dziś chodnikowe kostki albo siedział w domu i całymi dniami oglądał Discovery Channel.– Nie cierpiałem szkoły. Męczyłem się z czytaniem i pisaniem, wszystko przychodziło mi tam z problemami – wspominał kilka lat temu. – Poprawiłem się od tego czasu, ale nadal nie czytam zbyt dużo, bo zajmuje mi to sporo czasu. Krótkie maile nie są problemem, ale gdy ktoś wyśle mi dłuższy, nawet na niego nie patrzę. Jestem dobry w jeździe na motocyklu, nie czytaniu Ludzie mówią, że twoje ciało to świątynia, więc dlaczego nie miałbym udekorować ścian? – pyta często Tai, gdy zostaje zagadnięty o swoje tatuaże. Bo tych ma mnóstwo, od pasa w górę pokrywają większą część jego ciała. Egipska piramida na karku, napis „family” na brodzie, róże po obu stronach twarzy, kobieta-anioł na szyi, ogromny jeleń na klatce piersiowej czy napis „DILLIGAF” (Do I Look Like I Give A Fuck?) na palcach obu dłoni. A to tylko część z jest jeszcze choćby napis „Ból to słabość opuszczająca ciało”, zwykle wykorzystywany propagandowo w amerykańskim wojsku, ale, jak się okazuje, trafny i w żużlowym świecie. – Myślę, że ból sprawia mi przyjemność. Poza tym lubię sztukę – mówił o tatuowaniu się sam Tai. – Brat mojej żony jest tatuażystą. Jestem już w takim punkcie, że gdy widzę gdzieś wolną przestrzeń, na swym ciele, muszę ją zapełnić. Choćby na nadgarstku, potrzebuję zrobić sobie tu tatuaż. Nie mogą to być jednak moje trzy mistrzostwa świata, bo gdybym wytatuował je tam, zabrakłoby miejsca na kolejne. Ale na razie nie zacząłem jeszcze tatuować nóg, więc mam trochę przestrzeni do wszystkie te tatuaże mogliśmy, gdy kiedyś – przy okazji towarzyskiego turnieju golfa, promującego Ekstraligę – poproszono zawodników, by na prezentacji zrobili coś niecodziennego. Tai wyszedł więc nagi, zakrywając się jedynie żużlowym kaskiem. Doskonale widoczny był więc wtedy i inny tatuaż, umieszczony na jego plecach, najważniejszy w całej „kolekcji” Brytyjczyka. Składa się on z portretu jego ojca, fragmentu ostatniego listu, jaki Tai od niego otrzymał i krótkiego epitafium – „w rękach Boga”. Tak Tai upamiętnił najważniejszego człowieka w swoim życiu i żużlowej przyjaciel i mentor– Nie byłoby mnie tu, nie jeździłbym w Anglii, gdyby nie mój tata. Razem z moją mamą sprzedał wszystko, żeby tu wrócić i mi pomóc. Ich poświęcenie było ogromne. Gdy pierwszy raz zdobywałem mistrzostwo, myślałem właśnie o nim. Nie mógł tu być, ale wiedziałem, że uczyniłem go dumnym – wspominał ojca przy nim nie było, bo zmarł trzy lata wcześniej. Chorował na raka, nie dożył pięćdziesiątki. Zdążył jednak zaszczepić w synu miłość do żużla, choć… nie był pewien, czy dobrze robi. Tai był przecież dwunastolatkiem, który wsiadał na motocykl bez hamulców i ryzykował sporym uszczerbkiem na zdrowiu. Sęk w tym, że Rob Woffinden sam kiedyś ten sport uprawiał. Choć w domu się o tym nie mówiło.– Nie wiedziałem o tym, że ojciec sam ścigał się na żużlu. Nigdy nie poruszano tego tematu w domu. Nawet gdy sam zacząłem uprawiać ten sport, nie miałem o tym pojęcia. Dopiero w Scunthorpe usłyszałem, że jeżdżę niczym ojciec, a ja pytałem „o co wam chodzi?” – mówił Tai w rozmowie z portalem Sportowe Fakty. Przy innej okazji dodawał, że to ojciec był jego najlepszym trenerem. – Tata wszystkiego mnie nauczył. Jak wymijać rywali po wewnętrznej i zewnętrznej, jak wydostać się z kłopotów, jak bezpiecznie położyć motocykl… Kiedy przyjechaliśmy do Anglii, wszystko robiliśmy razem. Żyliśmy wspólnie, razem myślimy motocykl, podróżowaliśmy, tata był też moim mechanikiem. Miał największy wpływ na moją Rob zmarł, Tai akurat rozpoczynał swoją przygodę z cyklem Grand Prix. Później wspominał, że jego ojciec nie był przekonany czy to dobry pomysł, by młody żużlowiec tam startował. Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że… pewnie nigdy się nie dowiemy, czy miał rację. Bo i owszem, Tai nie radził tam sobie zbyt dobrze, ale to nie dlatego, że brakowało mu talentu, a właśnie przez śmierć był moment, w którym Brytyjczyk się załamał. Musiał dorosnąć, stać się samodzielny, przejść przez to wszystko. Ale nie do końca potrafił. Brak wsparcia Roba sprawił, że Tai skończył sezon kompletnie wyczerpany. Nie tyle fizycznie, ile pod względem psychicznym. Na europejską zimę wyjechał do Australii, tam przez kilka miesięcy głównie imprezował. – Przeżyłem załamanie. Żużel był czymś, co robiłem z moim tatą, by się tym cieszyć. Kiedy go zabrakło, to wszystko stało się tylko pracą. Chciałem z tym skończyć. Po złych czasach przychodzą dobreNie skończył, bo zaczął współpracę z psychologiem, która znacząco mu pomogła. Wrócił też na Wyspy i w 2011 roku ponownie tam jeździł. Postawił wszystko na jedną kartę. Czystą. Przestał myśleć o tym, co za nim, a skupił się na wszystkim, co miało go czekać. Pomocną dłoń wyciągnęli też ludzie ze Sparty Wrocław. Tai dostał tam angaż, miał być zawodnikiem drugiej linii, ale szybko wyrósł na lidera zespołu. Do dziś jeździ w barwach wrocławskiej ekipy, bo – jak sam mówi – czuje się tam szczęśliwy i zawsze otrzymuje pomoc, której w danej chwili potrzebuje. Choć mógłby zarabiać krocie w innych drużynach, to nie kasa jest dla niego odbudowy to u Woffindena lata 2011-2012. Kolejny sezon to już jego popis Taia, połączony z powrotem do Grand Prix. – Ludzie zarządzający serią, chcieli mieć brytyjskiego żużlowca, a żaden z nas się nie kwalifikował do zawodów. Więc dali mi szansę i otrzymałem dziką kartę. Celowałem w czołową ósemkę, żeby zapewnić sobie miejsce na kolejny sezon. Nie chciałem być jednym z tych zawodników, którzy co roku otrzymują dzikie karty – wspominał Tai. Wszystko poszło jednak o wiele lepiej, niż ktokolwiek mógł świetnym starcie w cyklu stał się jednym z kandydatów do zdobycia tytułu mistrza. Kolejne wyścigi tylko to zresztą potwierdzały, aż do momentu, gdy złamał obojczyk w GP Wielkiej Brytanii. Dwa tygodnie zajęła mu rehabilitacja, a gdy tylko wrócił na kolejne zawody – przedostatnie w cyklu, z tytułem na wyciągnięcie ręki – obojczyk znów nie wytrzymał. Tai mówił później, że to był okres, w którym mało brakowało, by znów się rozsypał. Płakał, był bliski sobie jednak i zdobył wystarczająco wiele punktów, by rozstrzygnąć losy tytułu. Został mistrzem świata, choć sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. – Nie wiedziałem o tym, gdy przecinałem linię mety. Dopiero prezenter TV, który wychylał się nad płotem, krzyknął do mnie „Zrobiłeś to! Zrobiłeś!”. Kiedy go zobaczyłem, cały ciężar nagle spadł. To było niesamowite uczucie – mówił tak cudownym sezonie wpadł jednak w kolejny dołek. Za cel postawił sobie obronę mistrzostwa. Coś, czego w XXI wieku dokonali tylko Nicki Pedersen (2007 i 2008) oraz Tony Rickardsson (2001 i 2002). Okazało się jednak, że nic z tych planów Brytyjczyka nie będzie. Jeździł dużo gorzej, zaliczył pierwszy spadek formy od dawna, choć jeszcze na początku sezonu mówił: – Mój progres w ostatnich latach jest szalony, naprawdę. Tylko w jednym sezonie miałem problemy, a poza tym cały czas szedłem w górę, górę i górę. W 2014 roku, mimo że wygrał dwa Grand Prix, a w dwóch innych był drugi, nie punktował jednak zbyt dobrze, ostatecznie kończąc sezon na czwartej pozycji. W tym samym czasie jeździł też w trzech ligach: polskiej, szwedzkiej i angielskiej. Zwykle w trzy dni (niedziela-wtorek) zaliczał wszystkie te kraje i w każdym brał udział w meczu ligowym. Po czym ruszał rywalizować o mistrzostwo świata. Twierdził, że mógłby tak codziennie, przez cały tydzień. Ale po sezonie zauważył, że ten model nie wypalił. Zrezygnował więc ze startów w rodzinnej Anglii i do dziś tam nie dało to efekt? Najlepszy z możliwych. W 2015 roku Woffinden był już bezkonkurencyjny i zgarnął swój drugi tytuł mistrza świata. To był moment, w którym ugruntował swoją pozycję w świecie żużla. Wszyscy wiedzieli, że ten gość może stać się jednym z najlepszych zawodników w profesjonalistaTym bardziej, że za umiejętnościami Taia idzie też odpowiednie przygotowanie. Mniej więcej w okresie, gdy zdobywał drugi tytuł mistrzowski, Woffinden stał się stuprocentowym profesjonalistą, ukierunkowanym wyłącznie na to, by wygrywać. Niezwykle dokładnie planuje swoje starty, skupia się na diecie, pracuje nad przygotowaniem kondycyjnym. Wszystko robi sam, wszystkiego się musiał nauczyć, nawet organizacji wyjazdów. Nie tylko dla siebie, ale i rodziny. Zrobił to, bo wiedział, że wszystkie te elementy są kluczowe, jeśli chce się odnosić sukcesy. We Wrocławiu często powtarzali, że Tai nawet w wolne dni przychodził na tor by potrenować. Trzeci tytuł mistrza świata, zdobyty przed rokiem, tylko potwierdził słuszność obranej przez niego ścieżki.– Jestem bogatszy o nabyte doświadczenie. Podejmuję lepsze decyzje. Nie tylko na torze, ale również poza nim. Dokonuję mądrzejszych wyborów niż w przeszłości. Moi rywale mogą mówić mi prosto w twarz o tym, że pragną złota. Ba, uważam, że każdy spośród piętnastu zawodników, którzy są moimi rywalami w walce o mistrzostwo świata, może mi mówić prosto w oczy o swoich marzeniach i planach. Mogą wręcz eksplodować chęcią zwycięstwa, ale to wciąż nie będzie oznaczać, że są w stanie dokonać tego, o czym marzą – mówił niedawno w rozmowie z Polsatem filarem jego sukcesów jest to, że otacza się ludźmi, którzy zawsze są chętni mu pomóc. Nie chodzi tylko o rodzinę czy przyjaciół, ale i na przykład Petera Adamsa z Wolverhampton Wolves (w barwach tej ekipy jeździł Tai w Anglii). Woffinden często powtarza, że to dla niego ktoś na miarę ojca i wie, że Adams zawsze stoi po jego stronie. Skąd ta pewność? Stąd, że, gdy był młodszy, potrafił wpakować się w nieciekawe sytuacje, z których Peter potrafił go wydobyć. Niestety, żaden z nich nie mówi wprost, o co tego jest sztab. Tai często podkreśla, że w mistrzostwach świata liczy się głównie najszybszy silnik. I wie, że gdy znajdzie taki, który będzie miał „potencjał”, to jego sztab wyciągnie z niego maksimum. O swoich mechanikach mówi, że to „mistrzowie”, ludzie, którym ufa w stu procentach, gdy chodzi o przygotowanie motocyklu. Są zresztą na tyle dobrzy, że w Australii Leigh Adams, były żużlowiec, przyprowadził tamtejszych wychowanków, by mogli zobaczyć, jak ma wyglądać dobrze „oporządzony” sprzęt. – To co robią moi chłopcy jest fenomenalne i trudne do opisania – mówił Tai Polsatowi. – Są bardzo oddani swojej pracy. Ogromnie zaangażowani w to co robią. Poświęcają się również dla mnie. Nie znalazłbym lepszych ekspertów w tej branży. Brakuje mi słów, aby im należycie podziękować za wkład pracy w moje sukcesy na torze. Australijczyk czy Anglik?Tai reprezentuje Wielką Brytanię, ale każdy, kto go zna, podkreśla, że z charakteru zdecydowanie bardziej jest Australijczykiem. Otwarty, wesoły, wręcz szalony. To zdecydowanie nie brytyjskie cechy, może nie licząc ludzi z Monty Pythona. Jednak gdy pojawiają się pytania dotyczące jego narodowości, sam Woffinden nie ma wątpliwości.– Zdecydowanie bardziej jestem Brytyjczykiem. Tu się urodziłem i dla tego kraju jeżdżę, ale Australia zawsze będzie dla mnie domem – mówi. – Australijczycy nazywają mnie „adoptowanym mistrzem świata”, ale Brytyjczycy też uważają mnie za swojego mistrza. Choć niektórzy mówią o mnie: „głupi australijski idiota”, dodając, że powinienem reprezentować Australię, bo kocham ją bardziej od Anglii. Z tym „kocha bardziej” sam Tai się nie zgadza. Ale samo „kocha” potwierdza od razu. Do Australii wraca co roku, gdy w Europie panuje zima. To tam przygotowuje się do kolejnego sezonu, ale i odpoczywa, bycząc się na plaży. To zresztą w Australii wygrał drugi tytuł mistrza świata w karierze. – Gdy tam wyjeżdżam, zmieniam adres mailowy i numer telefonu, staram się zapomnieć o żużlu. Trenuję, łapię odpowiednią formę, ale nie myślę o speedwayu. Czasami moi kumple o nim mówią, a ja po prostu nie jestem zainteresowany, chcę się wyłączyć. Tak naprawdę daję sobie cztery miesiące odpoczynku – powtarza Tai. Odpoczynek od żużla nie oznacza jednak odpoczynku od adrenaliny. Tę zapewniają mu skutery wodne, motocross czy jazda na Anglią Woffinden ma jeden problem. Jego zdaniem tamtejszemu żużlowi brakuje profesjonalnego podejścia. Z tego powodu zrezygnował w pewnym momencie z jazdy w Drużynowym Pucharze Świata i zapowiadał, że nie wróci, dopóki nie zmienią się rzeczy, które uznaje za złe i których Brytyjczykom brakuje do nawiązania rywalizacji z Polską, Danią czy Szwecją. Począwszy od organizacji, aż do podejścia samych zawodników. Choćby tego, że… cieszyli się ze srebra.– Chcę złota. Kto daje jebanie o srebro. Przecież wtedy jesteś pierwszym przegranym, cieszmy się z porażki. Pierdolę to – mówił niedługo po tym. By to zmienić, chciał zorganizować kolegom sesję fitness ze swoim trenerem. Zależało mu na poprawie sytuacji zespołu. Problem w tym, że… żaden z nich się na niej nie pojawił. Innym razem irytowało go to, że zamiast zdrowego posiłku, dostali pizzę i kebaby, bo takie jedzenie zapewniły im brytyjskie władze żużla. Stąd zeszłym sezonie wystartował jednak w Speedway of Nations, nowej imprezie, w której Brytyjczycy zdobyli srebro. Choć finałowy bieg wygrał, oczywiście, Tai prostu TaiBo tak chyba najłatwiej go określić. Trochę Australijczyk, trochę Anglik. Trochę szaleniec, trochę profesjonalista. Gość, który z jednej strony wyleciał ze szkoły i ma problemy z czytaniem, a z drugiej coraz śmielej i lepiej poczyna sobie w świecie biznesu. Który z jednej strony mówi kilka lat temu, że założenie rodziny planuje po zakończeniu kariery, a z drugiej nie widzi aktualnie świata poza swoją córką i żoną (oraz żużlem, rzecz jasna). Przy okazji dodaje też, że nie chciałby, by ta pierwsza w przyszłości szła do szkoły, a wolałby jej urządzić szkołę w domu zupełnie nie rozmawia o żużlu, to jego miejsce odpoczynku. Tam bawi się z córką i cieszy się obecnością żony. Zresztą obie stara się jak najczęściej mieć przy sobie, więc zabiera je na kolejne starty w cyklu Grand Prix. W jednym z wywiadów mówił niedawno, że planuje przejść na emeryturę za pięć lat. W innym, że ma jeszcze piętnaście, by stać się najlepszym zawodnikiem w historii. Raz twierdzi, że lubi rozpoznawalność, przy innej okazji, że jej nie cierpi. Rozgryźć Taia Woffindena po prostu się nie bardziej, że w sobotę Brytyjczyk może akurat remontować dom (ponad rok temu kupił jeden na wsi, dość spory, ale dużo tam do zrobienia), a w niedzielę wyskoczyć… ze spadochronem z samolotu. Bo i to uwielbia. Poza tym para się muzyką, podobno bardzo dobrze gra na didgeridoo, tradycyjnym australijskim instrumencie. Poza tym potrafi pobrzdąkać na fortepianie. Z aktywności innych – podobno dobrze gra w koszykówkę. Jest wulkanem energii, tak mówią o nim znajomi. Zawsze musi coś robić. Głównie po to, by cieszyć się życiem. To podstawowy cel większości jego korzystają na tym inni, choćby wtedy gdy Tai bierze aktywny udział w akcjach charytatywnych. Niektóre z nich sam wymyśla. Jak przejechanie trasy z Wolverhampton do Cardiff, gdzie odbywały się zawody z cyklu Grand Prix, na rowerze. A to ponad 191 kilometrów. Zebrał w ten sposób 35000 funtów, kupiono za nie leki dla chorych dzieci. Wraz z zawodnikami Sparty wspierał też rehabilitację Darcy’ego Warda, angażował się również mocno w pomoc Tomaszowi dziwnego, że w środowisku – mimo swoich szaleństw – Tai budzi głównie sympatię. Zapytany o to, czy ma wrogów, odpowiedział, że nie. Kiedy zagadnięto go o przyjaciół, wymienił kilka nazwisk, nie wspominając nawet o tych spoza żużlowego toru. A tych i w Australii, i w Anglii, ma sporo, bo jest bardzo otwarty na ludzi. Jego dobrymi kumplami są choćby Toby Price czy Josh Hook. Pierwszy to mistrz świata w cross-country, a drugi w wyścigach długodystansowych. Na motocyklach, rzecz paczkę uzupełnia Tai, aktualny mistrz świata na żużlu i gość, który marzy o tym, by zostać najlepszym zawodnikiem w historii tego sportu. I który… regularnie deklaruje, że gdy zakończy karierę, to kompletnie odetnie się od tego sportu. Nie będzie trenerem młodzieży, nie zostanie menadżerem. Raz na zawsze wyjdzie z tego środowiska, choć kocha po prostu Tai zostać najlepszym w historii, Tai potrzebuje jeszcze czterech mistrzostw. Wtedy będzie miał siedem tytułów, a tak wielu nie miał żaden inny zawodnik. Całkiem możliwe, że pierwsze z nich zdobędzie jeszcze w tym roku – jest głównym faworytem do tego, by tytuł obronić. Choć, jak sam mówi, obrona tytułu jest najtrudniejszym zadaniem. Nie jego zdobycie, ale potwierdzenie statusu najlepszego roku po roku. Tai doskonale o tym wie, w końcu dwa razy mu się to nie udało. Przed tegorocznym startem imponuje jednak pewnością siebie i wprost mówi, że zdobędzie tytuł.– Mam zamiar obronić mistrzostwo, zrobię to w tym roku. Rywale? Nie są mną. Kiedy zacznę swój plan, nikt mnie nie zatrzyma. Reszta może się przygotowywać najlepiej, jak tylko potrafi, ale żaden z nich nie jest Taiem Woffindenem – powiedział Brytyjczyk. – Jeśli ktoś stwierdzi, że jestem arogancki, to spoko, może tak być. Niech mówią o mnie, jak chcą. Czuję się lepiej fizycznie i mentalnie niż kiedykolwiek wcześniej. Czuję się niepowstrzymany. W przypadku wielu ludzi takie deklaracje można by brać ze sporym dystansem. Ale to Tai Woffinden. Gość, który rywalizuje… nawet ze sobą. Serio, zdarzało mu się przyznać, że gdy jedzie gdzieś samochodem, to sprawdza, jak szybko uda mu się dojechać do następnego zakrętu czy znaku. Na lotnisku ściga się z ludźmi do bramek ochrony. Zawsze chce wygrywać, zawsze chce być najlepszy. Trzy razy już mu się udało, w tym roku powalczy o czwarty triumf. Będzie na nim ciążyć ogromna presja, ale wiele osób z jego otoczenia przyznaje, że najlepszy Tai pojawia się właśnie wtedy, gdy musi się z taką zmagać. Im jest ona większa, tym lepiej Woffinden tego eksperci zawsze podkreślają jeszcze jedną rzecz. Tai nie jest genialny na starcie, ale niesamowicie jeździ na dystansie, potrafiąc wymijać rywali jak tyczki. Podobno nauczył się tego jeszcze w Australii, gdzie w młodzieżowych zawodach panowała zasada, że najlepszego zawodnika z sobotnich startów, w niedzielę umieszczano nawet dwadzieścia metrów za rywalami i z tej pozycji musiał się przedostawać do przodu. Tai to robił. Dzięki temu wykształcił w sobie spryt i niecodzienne umiejętności, wręcz żużlowy szósty zmysł. Po drodze zapłacił za to co prawda kilkudziesięcioma (i nie, nie przesadzamy) złamaniami, ale ostatecznie się opłaciło. Tytuły na jego koncie najlepiej o tym w Warszawie rozpocznie walkę o kolejny. SEBASTIAN WARZECHAFot.
blocked zapytał(a) o 16:15 Tatuaże a rodzina Cześć wszystkim, jestem studentem. Moi rodzice zabili by za jeden tatuaż. Dosłownie mnie wydziedziczą. Jak im powiedzieć o tym? a wolę powiedzieć bo na wakacjach i tak będę w domu to się wyda.. Dodam że troszkę tego jest, ręka do łokcia, cała klatka, lewe żebra, brzuch i łopatka na plecach... Jak oni to wszystko zobaczą to albo dostaną zawału, zabiją mnie lub dosłownie wyrzucą z domu.. 0 ocen | na tak 0% 0 0 Odpowiedz
Tatuaż nie jest niczym nowym. Jest znany od czasów starożytnych, ale wtedy był używany do piętnowania niewolników lub przestępców. Bardzo możliwe, że był używany i przez przedstawicieli innych profesji, ale brak precyzyjnej nazwy utrudniał badania. Nazwa „tatuaż” pojawiła się w Europie dopiero w 1773 r. za sprawą Jamesa Cooka. Liczba osób, które zrobiły sobie pierwszy tatuaż w naszym kraju znacznie rośnie w kolejnych latach. O ile kiedyś tatuaż był domeną mężczyzn, to obecnie staje się coraz bardziej popularny wśród kobiet. W 1991 r. pojawił się w Polsce tatuaż artystyczny i wyparł wszystkie inne typy tatuażu, w tym niezbyt dobrze kojarzony poza środowiskiem penitencjarnym tatuaż więzienny. Badanie przeprowadzono za pomocą techniki CAWI (Computer Assisted Web Interviews) na przełomie października i listopada 2017 r. W ankiecie wzięło udział 1 126 respondentów, z czego 206 osób przyznało, że ma przynajmniej jeden tatuaż. Osoby, które zadeklarowały posiadanie tatuaży, zapytano czy chcą zrobić sobie kolejną tego typu ozdobę w najbliższej przyszłości. Ponad 70% z nich chciałoby to zrobić, z czego 53% zdecydowanie tak. 17% stanowiły osoby niezdecydowane (odpowiedź „trudno powiedzieć”). Ponadto, 49% badanych nie chciałoby wprowadzać żadnych poprawek w tatuażach już posiadanych. Na uwagę zasługuje również fakt, że 16% osób rozważa usunięcie swoich tatuaży. Tatuaż jest ozdobą bardzo trwałą, a jego usunięcie nie jest łatwe i bywa związane z komplikacjami. Dlatego warto dobrze przemyśleć, co ma zostać wytatuowane, aby było to w jakiś sposób ważne dla osoby posiadającej taki tatuaż. Na pytanie, czy dla badanych ważna jest symbolika ich tatuaży, 77% osób uznało, że tak (w tym 51% odpowiedzi na „zdecydowanie tak”). Jednak dla 18% osób nie ma to znaczenia. Dla niektórych tatuaż może być tylko modą. Trzeba wtedy pamiętać, że każda moda w końcu przemija, a usunięcie tatuaży nie zawsze jest możliwe. Dobrze jest, jeśli każdy z nich jest wynikiem świadomej i przemyślanej decyzji. Pełne wyniki badań zostaną wkrótce opublikowane. Artykuł powstał dla Autor: Monika Koziar Komentarze